niedziela, 29 maja 2016

2016-05-29 Operacja Wolfsschanze


Długi weekendświetna okazja na kilkudniowy wypad na wschód Polski. Początkowo zakładałem wyprawę na 5 dni, ale trasę powrotną udało się zrobić w jeden dzień i stanęło na 4 dniach na kołach.


Ready... steady... GO! 

Dzień 1 - kierunek Grunwald


Pierwszym punktem na naszej trasie był Radzyń Chełmiński. Byłem tam rok wcześniej.


Jako że "Dzik" nie był,  zdecydowaliśmy się zrobić tam pierwszy przystanek i zwiedzić zamek.



Po mniej więcej godzinie ruszyliśmy w dalszą drogę. Przy okazji zahaczając o malowniczą plażę (Bóg wie gdzie) i tam oczywiście co .... moja wyjebka :) Nic poważnego, ale dodatkowy bagaż na motocyklu zrobił swoje i chwilową utratę równowagi opłaciłem złamaną klamką hamulca i stłuczonym piszczelem lewej nogi :-] 


Handguard'y made by KTM więcej zaszkodziły niż pomogły - brawo konstruktorzy KTM!


Marek widząc mnie leżącego na ziemi, tak się tym rozbawił, że 10 sekund później też wyglebił. W oczach łowiącego na pomoście wędkarza wyszliśmy na prawdziwych profesjonalistów :)))

Na szczęście ja wyczerpałem już limit gleb na tej wyprawie, czego nie można powiedzieć o Dziku :), ale o tym później...

Późnym popołudniem dotarliśmy na pola Grunwaldu, gdzie oczywiście złapał nas deszcz. Trzeba było szybko dreptać i chować się w Muzeum Bitwy Pod Grunwaldem (http://grunwald.warmia.mazury.pl).







Zwiedzanie poszło całkiem sprawnie, deszcz między czasie trochę zelżał, więc mogliśmy spokojnie jechać w kierunku naszego pierwszego noclegu w Rychowie. Gospoda nosi nazwę Austeria i była niesamowita! Nocowałem w różnych miejscach, ale to miejsce miało swój klimat.




Wieczorne biesiadowanie



Dzień 2 - kierunek Wilczy Szaniec


Sycące śniadanie, żeby nabrać sił przed dalszą podróżą.


To co zapamiętałem z tego ranka, to ZIMNO. Jak się jechało ~100 km/h to mocno "pizgało" na klatę. Wtedy przypomniało mi się, jak ojciec (który też sporo przejeździł na moto) opowiadał o takich sytuacjach i jak sobie z nimi radził. 
Dwa numery lokalnego szmatławca znalezione w jakimś wiejskim sklepiku znacząco poprawiły sytuację :-) ... może Modeka powinna dodawać prenumeratę do każdego kombinezonu ;-)



Po drodze przejeżdżaliśmy przez malownicze miasteczko - Barczewo. Popołudniem pogoda była już piękna, było Boże Ciało, a wszędzie spacerowały grupy ubranych odświętnie ludzi. Wszystko razem stwarzało podniosłą atmosferę.

    

Dalej przed nami ciekawy odcinek. Polne drogi, leśne ścieżki, szutry. Wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej!



Podmokły teren, glina, wysoko trawa i łyse opony na Varadero Dzika = druga gleba Marasa :) Straty to porysowana owiewka, zgubione słuchawki i rysa na honorze Marka.


Moje opony też zakleiły się dość szybko tworząc jednolitą powierzchnię.


Pasażer na gapę ;)


Ubłoceni i zmęczeni, dotarliśmy wreszcie do wsi Święta Lipka. Znajduje się tam Sanktuarium Maryjne. Obiekt robi ogromne wrażenie. To ciekawe miejsce nie tylko dla osób wierzących. Stan naszych ubrań i obuwia nie pozwalał nam wejść do środka, ale za to obeszliśmy kościół wokół.




Na wieczór byliśmy już na terenie Wilczego Szańca, gdzie w pierwszej kolejności zrobiliśmy ognisko i zgodnie z tradycją na pierwszy ogień poszły kiełbaski.


Żeby lepiej wczuć się w klimat tamtych czasów, zdecydowaliśmy się na nocleg w zaadaptowanym na hotel budynku z okresu II Wojny.


Breloczek do klucza w odpowiednim klimacie ;)

Na zakończenie dnia, wieczorne zwiedzanie Wilczego Szańca. W towarzystwie Pani przewodnik i tryliona komarów :->





Dzień 3 - Mazury, Mazury, Mazury ...


Na Mazurach można by spędzić miesiąc i pewnie nie wszystko zobaczyć. My mieliśmy raptem jeden dzień, więc wybraliśmy objazdówkę po kilku ciekawych miejscach.

... zanim jednak wyruszymy, pożywne śniadanie ;-)

Najbardziej magiczne miejsce jakie zobaczyliśmy tego dnia było położone gdzieś w lasach mazurskich. Było to rozlewisko, które miało intensywny niebieski kolor.

  


Twierdza Boyen



Dalej w drogę w kierunku Mamerek, ale wcześniej po drodze przerwa na lunch i odpoczynek.



Hamburger a'la Mazury


Jadąc drogą zauważyliśmy jakiś "zawiniątek" na drodze, który później okazał się być jeżem :)
Gdybyśmy przejeżdżali parę minut później, to pewnie by został przejechany przez jakiś samochód. Złapaliśmy zwierza i przenieśliśmy do lasu.



Po południu byliśmy już w Mamerkach. Tam w planach zwiedzanie bunkrów Centrum Dowodzenia i Łączności (OKH), wieży widokowej i lokalnego muzeum.







Tak! Marek wszedł do pustego pudła po amunicji :)

Ostatnim punktem na trasie była śluza w Górnym Leśniewie. Trasa do śluzy była chyba jedną z najciekawszych. Głównie dlatego, że trochę pobłądziliśmy i przedzieraliśmy się tam przez las. a przez ostatnie 500 metrów nie było drogi :) Wytyrani dotarliśmy na miejsce, gdzie dowiedzieliśmy się, że niedaleko znajduje się dość przyzwoita, szutrowa droga dojazdowa :-]



Na zakończenie dnia, w nagrodę pyszna zupa i goloneczka.
  


Dzień 4 - Home sweet home...

Udało nam się zrealizować większość założonego planu, dlatego ostatniego dnia postanowiliśmy polecić bezpośrednio do domu. KTM 690 po raz kolejny udowodnił, że to motocykl bardzo uniwersalny. Był tyrany w lesie, glinie, polach, łąkach, a na koniec dzielnie dowiózł mnie asfaltami do domu i to w przyzwoitym czasie.